Teatr PINOKIO w Łodzi
ul. Kopernika 16, 90-503 Łódź
Biuro Promocji i Upowszechniania Teatru: 42 636 66 90

środa, 26 czerwca 2013

BRAVE KIDS CZAS ZACZĄĆ



Brave Kids zaczęło się w naszym mieście już 4 dni temu! To pierwszy raz kiedy wydarzenie zawitało do Łodzi. Łodzianie mają okazję zapoznać się z kulturą różnych od siebie krajów i podziwiać talenty młodych artystów. Wszystkie osoby zaangażowane w projekt, łącznie z rodzinami goszczącymi i wolontariuszami, odliczali godziny do przyjazdu dzieci i ich opiekunów z Izraela, Laosu, Rumunii i Gruzji.

Dzisiaj odbyły się otwarte indywidualne pokazy małych artystów w budynku Teatru Pinokio, przy ul. Kopernika 16 (poniżej relacja „Gazety Wyborczej”).
29 czerwca, w sobotę w godz.10-13.30 odbędzie się Jarmark międzykulturowy na naszym Podwórku.
6 lipca o godz. 19.30 (tuż po premierze spektaklu „Pippi Pończoszanka”, w namiocie teatralnym w Ogrodzie Botanicznym) odbędzie się spektakl złożony z tradycyjnych obrzędów wszystkich 4 kultur. Bezpłatne wejściówki na spektakl można odbierać w Teatrze Pinokio (ul. Kopernika 16, Łódź) w dniach 1-5 lipca w godzinach 8.00-18.00.

Festiwal to wspaniała i niepowtarzalna okazja, aby zmierzyć się ze stereotypami, nauczyć się od siebie nawzajem tolerancji i otwartości dla przedstawicieli innych krajów i kultur. Chyba nikt nie może dać na tym gruncie lepszej lekcji niż Dzieci...





Brave Kids w Teatrze Pinokio w Łodzi
Małgorzata Kozerawska
„Gazeta Wyborcza”

Stare obrzędy rumuńskie, arabskie rytuały, muzułmańskie tańce z Gruzji i laotańska sztuka gestów zagościły na deskach teatru Pinokio. A to za sprawą młodych artystów - uczestników programu Brave Kids, czyli Odważne Dzieciaki

Do Łodzi przyjechało 24 tancerzy i 6 liderów - opiekunów z Izraela, Laosu, Gruzji i Rumunii. Pozostaną w naszym mieście do 7 lipca w ramach międzynarodowego programu artystyczno-edukacyjnego Brave Kids. Wszyscy zamieszkali u łódzkich rodzin.

BK to artystyczna przygoda dzieci z różnych stron świata. W sumie do Polski przybyła ich ponad setka z 14 krajów. Każde wniesie cząstkę siebie i swojej kultury do wspólnego międzynarodowego przedstawienia, które zostanie zaprezentowane 12 lipca.

Na scenie wystąpiła grupa taneczna Rabah Markus Dance z Izraela, złożona z dzieci pochodzenia żydowskiego i arabskiego. Prezentowany przez nie unikatowy styl taneczny łączy w sobie tradycyjne formy baletowe, arabskie rytuały oraz elementy tańca współczesnego.

- Zaprosiłam do siebie czwórkę arabskich dzieci z Izraela i ich niezwykle przystojnego lidera. Polubiliśmy się od pierwszej chwili - opowiada Barbara Gałka, dyrektorka przedszkola Koliberek. - Wspólnie robimy zakupy, gotujemy i sprzątamy. Dziś, kiedy przygotowywałam śniadanie, ten przystojny młody człowiek wyprasował mi koszulę! Pełna symbioza.

Bardzo podobali się niezwykle uzdolnieni artystycznie wychowankowie szkoły The Butterfly Children's Center, położonej w małej miejscowości na granicy Laosu i Chin. Zaprezentowali swój tradycyjny ludowy taniec. Wśród występów nie zabrakło pokazu grupy ACT4ARY złożonej z sześciu dziewcząt z Rumunii, które w perfekcyjny sposób łączą taniec ze sztuką performatywną, osadzoną w tradycji pogańskich obrzędów swoich przodków. Można było poznać także tradycyjny gruziński taniec w wykonaniu młodych muzułmańskich tancerzy ze Stowarzyszenia Tolerant.

Małgorzata Loeffler z Teatru Pinokio, koordynatorka łódzkiej części Brave Kids: - Podczas pierwszych występów mali goście zaprezentowali piękne tańce i odsłonili przed nami różnorodność swoich kultur. Bardzo jesteśmy ciekawi ich energii, charakteru, tego, jak zachowują się na scenie i poza nią.

Do 5 lipca dzieci - również z łódzkich rodzin, w których mieszkają zagraniczni goście - będą brały udział w warsztatach artystycznych, podczas których wcielą się zarówno w uczniów, jak i nauczycieli swoich rodzimych tradycji. Z tych elementów powstanie spektakl, który będzie można zobaczyć 6 lipca pod namiotem teatralnym w Ogrodzie Botanicznym.

Podobne warsztaty, dla pozostałych uczestników projektu, odbywają się równolegle we Wrocławiu, Warszawie i Puszczykowie k. Poznania. W dalszym etapie wszyscy spotkają się w dolnośląskich Krośnicach, gdzie przez tydzień przygotowywać się będą do wspólnego, międzynarodowego przedstawienia, które szerszej publiczności pokazane zostanie podczas finału Brave Festiwalu we Wrocławiu.

piątek, 14 czerwca 2013

ŚWIAT WEDŁUG NAJNAJA, CZYLI NASZ KORESPONDENT Z TEATRALNEJ PIASKOWNICY

Przed Karuzelą

Karuzela nieźle kręci (mój dziadziuś, nie wiedzieć czemu, mówi karuzel), ale Pinokio nie kłamie – i jak tu to wszystko zrozumieć (po prostu głowa mała – jak powtarza babcia)? Nawet przedszkolak wie, że karuzela w teatrze się nie zmieści, a drewniany kłamczuszek raźno czmychnął  z cyrku. W „Pinokio” myślą inaczej. Co więcej, robią także na opak! Kto powiedział, że w teatrze trzeba grzecznie siedzieć na widowni (no chyba… mamusia), a do czytania książek stworzona jest biblioteka (to słowa tatusia)? Podobno plotką jest, że strachy są straszne, a najprawdziwszą prawdą zaś, że bywają… strachliwe. „Pinokio” zapewnia, że bawić można się zawsze i wszędzie, a piaskownica może być również na Karuzeli (Teatralnej, oczywiście). Po prostu głowa mała. W Dzień Dziecka trzeba sprawdzić, czy nie wkręcają! Ja będę, Maja i Ania również (niezłe z nas babki). Co w piaskownicy piszczy z pewnością doniosę.

Na Karuzeli

Pierwsze koty za płoty! Dosłownie! Z „zakręconego kiermaszu” wracałam z dwoma uroczymi kocimi przytulankami (ta druga jest dla Mai). Ania też wypatrzyła maskotkę kocura, tak czarnego jak jej Lucek…
Ale do rzeczy. Na pytanie jak „najnaj” spędzał Dzień Dziecka na Teatralnej Karuzeli, powinnam przekornie odpowiedzieć: „pomidor” (tu oko do wszystkich, którzy byli na koncercie „Piosenek do grania na nosie”).

Najlepszym prezentem na Dzień Dziecka okazał się poranny deszczyk. Można było założyć kalosze i wreszcie wykorzystać kolorową parasolkę, która obracana szybko nad głową do złudzenia przypominała karuzelę. Do tej oczekiwanej – Teatralnej – dystans skracały odważnie penetrowane kałuże („wszyscy wiedzą przecież, że działanie zdrowotne mają kąpiele błotne!”). Na Karuzeli dosłownie się zakręciłam – mimo że na żadną nie wsiadłam (bo na Karuzeli prawdziwej  karuzeli nie uświadczysz), ale i bez tego kręci się w głowie. Trzeba było skręcić z ulicy na teatralne podwórze, a tam pokręcić się na „zakręconym kiermaszu”. Wszystkie najnaje – tak jak ja – wracały z łupami. Udało się skutecznie „wkręcić” najnajowe mamy, które, z takim samym zapałem jak my pożeraliśmy zakręcone babeczki, przymierzały świecidełka. W fuła… fuua…,  fłaj… (fuj!), foyer (dzięki, babciu:) zaaranżowano (tym razem „słownikowo” nieoceniona okazała się mamusia) przestrzeń tylko dla dzieci – plac zabaw, poczekalnia – przeczekalnia – piaskownica (jak zwał tak zwał – powtarzam dziadziusia), gdzie zadbano, żeby żaden najnaj się nie nudził. Nic dziwnego, że na koncert wkraczałam nie tylko w kaloszach (parasolka została w szatni), ale i  we własnoręcznie wykonanej koronie, z papierową karuzelą w dłoni (handmade, oczywiście). Szczerze mówiąc, w „piaskownicy” posiedziałbym jeszcze dłużej! A koncert? Zakręcony! Kto powiedział, że najnaje nie wiedzą, co to Woodstock (tatuś?)! Wszyscy dali czadu – i ci na scenie i ci pod. A kalosze wcale nie przeszkadzają skakać (czasami tylko korona spadała na oczy)!

I najważniejsze… najnaje mają swojego nowego idola (drżyj Kubusiu Puchatku!). Kazio Sponge! Wielbiciel mediów wszelakich, dżentelmeński himalaista, celebryta, bywalec. Zakręcił nam wszystkim w głowie. Mimo że z najnajów jest najnaj(mniejszy) i marzy, by jak Pinokio zmienić się w chłopca, wszystkim moim koleżankom złamał serca. Co więcej, publicznie zadeklarował, że nie ma dziewczyny. Podobno ma już swój profil na Facebooku:)

Po Karuzeli

Znacie to uczucie, kiedy karuzela zwalnia? Te ostatnie obroty tuż nad ziemią: cichnie muzyka, lśniące koniki jeszcze bardziej pochylają głowy. I na nic rozpaczliwe wierzganie nogami, czy pełne nadziei podskakiwanie w siodełku. Wiecie, ja trochę lubię ten moment. Wiem, że jak zejdę na ziemię, tak przyjemnie ugną się pode mną nogi, a wszystko dokoła zawiruje. Teraz to nie ja jestem na karuzeli, a karuzela jest we mnie. Jeszcze przez chwilę wszystko się obraca: mama pytająca, czy nie rozpiąć kurtki, tata podjadający mojego loda („żeby się nie rozpuścił”… akurat) i ludzie tworzący kolorowe, wesołe plamy, jak w tej zabawce-lunecie, którą pamięta jeszcze prababcia Lucynka, a która tworzy magiczne barwne mozaiki. Z karuzeli nie da się zsiąść tak po prostu!

Z tej Teatralnej – mimo że  nieuchronnie przystaje (buuuuu!!!) – też nie da się zejść „bez szwanku”. Będzie długo obracać się gdzieś w okolicach tego miejsca, gdzie dumnie noszę znaczki: z kolorową rozetką i taki na, którym widnieje wymowne: „puk puk” (Ania woli ten z napisem – „Pinokio jest w dechę”, Maję przekonam, że „Pinokio nie kłamie” – jak nie uwierzy, też ją „oznaczę”). Nie da spokoju, jak hity „pod nosem śpiewane” i przez nos powtarzane „lulajkowe” zaklęcia. Nie raz przypomni, że strachliwy strach nie straszny, a tego, który wygrał „zakręcony konkurs plastyczny” wręcz strasznie chce się przytulić, choć rzeczywiście – jak w przysłowiu – które powtarza babcia, ma wielkie oczy. Na Karuzeli kręciłam się z Babą Jagą i wilkami, nie sposób się ich teraz przestraszyć. Nawet trochę można je polubić, a jakby powołanie się na dawną znajomość nie podziałało, wystarczy wyśpiewać skuteczne: „Łkała, łkała, ale nie płakała” albo zasłonić uszy i na chwilę otworzyć usta, a wszystkie lęki i „fałszywe alarmy” znikną, jak kamfora. My najnaje wiemy teraz, że świetna zabawa czyha, gdy szpera się w worku pełnym, z pozoru, zwykłych kawałków drewna lub powtarza wyliczanki wyciągnięte z lamusa (mamusiu, czy to jest to samo co fu…, fła… fuła… (fuj!) foyer? nie? raczej garderoba? kulisy? graciarnia?). A z foyer też wyciągnęliśmy nie mało: umazani farbą taszczyliśmy niepowtarzalne korony, wierszyki-limeryki, bazgrolki-gryzmołki i prawdziwe najnajowe arcydzieła, na których pełny odbiór świat jest jeszcze za mały. Wiemy, że żadna „rybka ze szklanego pudełka” nie umywa się do opowieści czytanych, opowiadanych tu i teraz, nawet gdy nie towarzyszą im inne wyszukane atrakcje. Takie bajanki mają smak, zapach i są w najprawdziwszym 3D. Po warsztatach i czytankach moja mamusia zaczęła się jakoś bardziej starać przy wieczornych lekturach, pozostaje mi teraz tylko czekać, jak zacznie grać na akordeonie i zakładać powłóczyste sukienki!

Ale czego mi braknie, gdy Karuzela wyhamuje na dobre? Już teraz tęsknię za Kaziem, mimo że, podobno, nie jest beztroskim singlem (Kazio, zdementuj!) i Edkiem, który pojawił się w samą porę, by uleczyć moje złamane serce oraz grupą aktorów „Pinokia”, którzy najpierw czarowali ze sceny, by za moment uśmiechać się do nas w labiryncie teatralnych korytarzy, przybijać „piątki” i robić indywidualne koncerty na teatralnym dziedzińcu. No i – sza... bo czas przyznać się do drobnej słabości – braknie mi  „posiadówek” w prawie dorosłej kawiarence (takiej z najprawdziwszym menu, serwetkami, którymi elegancko wyciera się kąciki ust, stoliczkami i krzesełkami, z których można pofajtać nogami), gdzie bez bólu wydawałam oszczędności ze świnki-skarbonki („mamy pieniądze mamy”, a raczej dziadziusia, bo to on finansował mleko z miodem i cynamonem + ciasteczko „to największe poproszę”).

Wiecie, dlaczego jeszcze lubię, gdy karuzela zwalnia? Można się wtedy rozejrzeć, co  kryje się w wesołym miasteczku, gdzie warto się zakręcić. Jak na dłoni widać wszystkie huśtawki, bujawki, dmuchane zamki, beczki śmiechu, gabinety luster. Co widzę tym razem? „Pinokia” na Nocy Świętojańskiej w Helenowie (23 czerwca) i „Pipi Pończoszankę” w cyrku (6 lipca). Ja z pewnością się tam pokręcę! Aniu, Maju, Kaziu i Edku będziecie? A Wy?

Z najnajowym pozdrowieniem – Wasz korespondent  Hell-enka



poniedziałek, 10 czerwca 2013

TEATRALNA KARUZELA: DZIEŃ 8.



W tym roku Karuzela zakręciła się po raz ostatni, ale nie może się już doczekać na kolejne szalone obroty! Wczoraj mogliśmy obejrzeć spektakl Balladyny i romanse, który oficjalnie zakończył festiwal. Jury podjęło decyzję i przyznało zakręcone nagrody:

Nagroda aktorska przyznana została Łukaszowi Chrzuszczowi za rolę w spektaklu Ściananaświat (Teatr Polski w Poznaniu)
Nagroda za spektakl powędrowała do zespołu Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie za Teatralny Plac Zabaw Jana Dormana
Nagrodę za najlepszy tekst dramatyczny otrzymał Robert Jarosz (Wnyk zaprezentowany przez Opolski Teatr Lalki i Aktora)
Nagroda za scenografię otrzymał Pavel Hubička (Słoń i kwiat Grupy Coincidentia oraz Białostockiego Teatru Lalek)
Druga nagroda aktorska przyznana została Michałowi Jarmoszukowi za rolę w spektaklu Słoń i kwiat Grupy Coincidentia oraz Białostockiego Teatru Lalek.

Dziękujemy za wspaniałą, kolorową podróż i mamy nadzieję, że siądziecie z nami wygonie w naoliwionych na nowo trybach Teatralnej Karuzeli. Do zobaczenia za rok!

Patrycja i Kasia

sobota, 8 czerwca 2013

TEATRALNA KARUZELA: DZIEŃ 7.



Patrycja Terciak/ Katarzyna Skręt

MASZYNA DO OPOWIADANIA BAJEK / TEATR PINOKIO Z ŁODZI / REŻYSERIA: MICHAŁ MALINOWSKI, PRZEMYSŁAW BUKSIŃSKI, PAWEŁ ROMAŃCZUK I KONRAD DWORAKOWSKI

BAJKOWE EKSPERYMENTATORIUM

Szalony naukowiec skonstruował Maszynę do Opowiadania Bajek. Złożył ją z różnych elementów, stąd bogactwo jej dźwięków. Maszyna reaguje na otoczenie – kiedy dzieci zagłuszają opowieści, zaczyna się jąkać lub milknie całkowicie. Generuje energię od energii małej publiczności, która to podrzuca trybikom – storytellerom – tematy bajek. Dzieci hasłami wywoławczymi czynią swoje lęki, marzenia i moc skojarzeń.

Raz, dwa, trzy – bajka!
Opowiedzmy dzieciom bajkę o kocie, który liczył publiczność.

Na dachu siedział kot, którego nikt nigdy nie widział. Przesiadywał na dachu portierni Teatru Pinokio. Od czasu do czasu lizał łapkę, raz spoglądał w lewo, a raz w prawo i zamaszyście machał ogonem.
Miał o sobie wysokie mniemanie. Miauczał jak typowy koci narcyz:
- Hmm… Patrzcie jak sprawnie liżę łapkę… Patrzcie jak nadstawiam lewy profil… Patrzcie jak potrafię strzyc uszami… Patrzcie, patrzcie, patrzcie!
Kot marzył o tym, żeby ktokolwiek zadarł głowę do góry i spojrzał na niego. Stąd popisowe numery na skraju dachu. One jednak zdawały się na nic; tak samo nie działały popisowo mruczane monologi.
Mimo tego, że nikt go nie widział – on widział wszystkich. Z nudów wymyślił zabawę
w liczenie publiczności, ale po czasie zabawa przerodziła się w poważną pracę. Kot nie mógł sobie pozwolić na to, że nie policzy choćby jednego widza. To była sprawa kociego honoru! A chyba wszyscy wiemy jak ważny jest honor, prawda?
Kot liczył i liczył, a jego ogon kręcił się jakby ktoś nakręcał maszynkę do liczenia pieniędzy. W szeroko otwartych, zielonych oczach migały jak szalone coraz to większe liczby.
Najmniejszego pracownika teatru mogą zobaczyć tylko dzieci, bo one jeszcze w niego wierzą. Dostrzec go potrafią także ci, którzy mają odwagę by wymyślać najdziwniejsze historie na świecie. 





JEDYNA TAKA BAJKA

Teatr Pinokio z Łodzi przygotował spektakl wykorzystujący techniki improwizacji, storytellingu oraz teatru lalek. Maszyna do opowiadania bajek to przedsięwzięcie oryginalne i za każdym razem inne. Bajki opowiadane przez aktorów powstają dzięki pomysłowości widowni oraz z pomocą tajemniczej, wydającej niezwykłe dźwięki maszyny.

Na małej, czarnej scenie ustawiono jedyny, a zarazem najważniejszym element scenografii - tytułową maszynę. Jej tajemniczy wynalazca początkowo oczekiwał, że stanie się przyrządem służącym do drapania po plecach, ale maszyna postanowiła zająć się opowiadaniem historii. Skonstruowana z przeróżnych przedmiotów, między innymi plastikowych rur, drewnianych deseczek, baniaka z wodą, strun oraz metalowych kół zębatych połączonych łańcuchem rowerowym, wydaje dźwięki oraz wypuszcza parę.

Narrator (Łukasz Bzura) wychodzi z mikrofonem do najmłodszej widowni, zadaje pytania, a odpowiedzi służą mu jako oś konceptualna bajki. Każdy spektakl wygląda zupełnie inaczej, ponieważ to dzięki pomysłom padającym z widowni powstają niepowtarzalne opowieści. 

W przedstawieniu, które oglądałam, pierwsza bajka dotyczyła dziewczynki imieniem Zosia (faktycznie znajdowała się na widowni), której ulubionym daniem były naleśniki z serem. Bohaterka postanowiła zerwać niedojrzałego pomidora i urozmaicić swój jadłospis, jednak warzywo okazało się tak kwaśne, że Zosia przeznaczyła je na zupę pomidorową. Usłyszeliśmy też zaskakującą opowieść o psie Łatce, która wyruszyła w podróż do Gdyni niebieskim samochodem, a tam spotkała starszego mężczyznę - konstruktora maszyny do opowiadania bajek. Razem zamieszkali na wyspie, a tajemniczy profesor już nigdy nie był samotny. Dzieci zaproponowały również bajkę o wojnie o mięso małpy pomiędzy krokodylami a lwami. Bajka była na tyle futurystyczna, że ostatecznie okazała się snem zwierzęcia.

Aktorzy (Łukasz Bzura, Danuta Kołaczek, Ewa Wróblewska oraz Żaneta Małkowska), wraz z reżyserami (a było ich aż czterech!): Michałem Malinowskim, Przemysławem Buksińskim, Pawłem Romańczukiem i Konradem Dworakowskim podjęli się nie lada wyzwania, jakim jest połączenie teatru formy z improwizacją oraz opowiadaniem historii. Tym bardziej, że publiczność staje się nieodłączną częścią spektaklu i od jej zaangażowania zależy jego przebieg. Ten eksperyment to okazja, by zacząć przyzwyczajać odbiorców do mediacji teatru z innymi sztukami.

Maszyna do opowiadania bajek wydaje się jednym z najtrudniejszych technicznie spektakli Pinokia. Skupienie uwagi na wykonywanych czynnościach, dopasowanie ich do opowiadanej historii oraz ciągłe podtrzymywanie dialogu z widzem jeszcze sprawiają aktorom trudności. Jednak, pomimo drobnych mankamentów, Maszyna... to przykład udanej współpracy pomiędzy aktorem i widzem.

Katarzyna Skręt, tekst ukazał się na portalu e-teatr.pl w ramach Nowej Siły Krytycznej: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/159823.html

ŚCIANANAŚWIAT (LE MURMONDE) / TEATR POLSKI W POZNANIU / AUTOR: SERGE KRIBUS / REŻYSERIA: KATARZYNA MICHAŁKIEWICZ
DOROŚLI TO TAKIE SMUTNE DZIECI

Teatr Polski w Poznaniu przygotował spektakl równocześnie bogaty w treści i ubogi w formie. Ściananaświat to wykład o tym, jak bardzo dorośli różnią się od dzieci. O tym, że ściana oddzielająca pokój dziecięcy od pokoju rodziców zniekształca dochodzące zza niej dźwięki. I zamiast indiańskiego okrzyku słychać nieznośny, mącący spokój rodzica, hałas.

Prawie jedenastoletni chłopiec imieniem Momo (Łukasz Chrzuszcz) staje na scenie sam. Przebierając niezgrabnie nóżkami i tarmosząc spodnie, zaczyna swój specjalistyczny wykład na temat problemów dotykających dzieci. Mówi o tym, czego im nie wolno robić, jak mają mówić, myśleć czy jeść. I kiedy mają to robić - również. To wszystko ścisłe wytyczne dorosłych, z którymi na co dzień spotyka się dziecko. Jego ojciec (Andrzej Szubski) przychodzi do pokoju Momo tylko po to, by go uciszyć. Nie potrafi odpowiedzieć na żadne pytanie i uważa, że chłopiec mówi do ściany. Jednak jedyną ścianą jest ta dzieląca ojca od syna. Nieumiejętność komunikacji i zrozumienia potrzeb dziecka prowadzi do gorzkich konkluzji.

Pomimo tego, Ściananaświat to spektakl pełen ciepła i uroku. Kreacja głównego bohatera zachwyca jednocześnie subtelnością, humorem, ale też pewnością siebie. Chrzuszcz na scenie staje się jedenastoletnim chłopcem, nawiązując niezwykły kontakt z najmłodszą publicznością. To oni najgłośniej krzyczą, że wcale żadnej ściany nie ma i oni tu naprawdę są. Pusta scena, a na niej jedno krzesło oraz pojawiające się co jakiś czas wizualizacje, są jedynie tłem rozgrywającej się akcji.

W warstwie fonicznej pojawiają się także inne postaci: Miś, Czarownica oraz Winnetou – idol Momo. Jednak żadna z postaci nie pomaga chłopcu. Pluszowa maskotka wcale nie przypomina starego kompana do zabaw, Czarownica każe odwołać mu wszystkie „nieprawdziwe” zarzuty wobec dorosłych, a Winnetou – tak samo jak jego ojciec – nie potrafi odpowiedzieć na żadne pytanie.

Momo mówi, że dorośli to takie smutne dzieci. I chyba jest w tym dużo prawdy. Zapracowani, wiecznie zmęczeni, w końcu zatracamy w sobie pokłady tego ciepła rozgrzewającego nas od środka. A przecież chłopiec tak nie wiele chciał od ojca: by opowiedział mu o mamie lub zaśpiewał piosenkę. Ściananaświat to głos dziecka wołającego o chociaż najmniejszą próbę zrozumienia jego świata, tak skomplikowanego dla umysłu dorosłego człowieka. Ściana, która dzieli dzieci od rodziców staje się czasem nie do przesunięcia. A może jednak warto spróbować?

Katarzyna Skręt