Teatr PINOKIO w Łodzi
ul. Kopernika 16, 90-503 Łódź
Biuro Promocji i Upowszechniania Teatru: 42 636 66 90

środa, 17 lipca 2013

LISTY OD PIPPI



Pippi przywiozła z warsztatów plik listów. Dzieciaki z województwa łódzkiego i mazowieckiego pomagały napisać małej anarchistce kilka słów do taty. Poczytajcie:





Ahoj Tatulku, jak Ci się żegluje na morzu? Ostatnio drzewo złamało się w lesie i musisz mi pomóc w podniesieniu tego drzewa. Następnym razem chcę z Tobą popłynąć na żegludze. Tęsknię za Twoim chropowatym policzkiem. Chciałabym znowu usłyszeć Twoje kołysanki o szczurach i olbrzymich potworach.
Twoja córcia Pippi

Drogi Papo,
Bardzo za Tobą tęsknie. Bardzo brakuje mi Twoich kotletów schabowych. Chciałabym usłyszeć o Twoich przygodach na morzu. Nie mogę się doczekać, kiedy znów zaśpiewasz mi kołysankę. Kiedy ostatnio nie mogłam zasnąć przypominały mi się wszystkie nasze wspólne przygody. Tęsknię
Twoja Pippi, Twoja Pippi, Twoja Pippi

Tato, czy dobrze się czujesz? Jak tam u Ciebie? Przyjedź po mnie – bardzo tęsknię. Chciałabym, żebyś mi przywiózł jakieś cukierki i muszlę i jedną rybkę. Jak wrócisz to pojedziemy razem na lody i zasadzimy drzewo – jabłonkę. Potem zabierzesz mnie w kolejną podróż. I wtedy zobaczysz, jaka jestem silna, Cię podniosę.
Tęsknię. Pozdrowienia

Kochany Tato,
Bardzo za Tobą tęsknię i dawno Cię nie widziałam. Tęsknię dlatego, że nie mam z kim porozmawiać. Jak wrócisz to poskakalibyśmy po dachu naszego domu i popływalibyśmy w jeziorze. I pospacerowali po łące nakrytej asfaltem z sześcioletnią staruszką. Z Panem Nilsonem ostatnio dzieje się coś dziwnego.

Kochamy Tato,
Bardzo za Tobą tęsknię, bo dawno Cię nie widziałam. Jest mi smutno i źle. Wczoraj poznałam nowych przyjaciół. Pomagają mi Ciebie znaleźć, a gdy tak szliśmy, to niechcący beknęłam. A jak beknęłam, to jakaś Pani mi zwróciła uwagę. Jak przyjedziesz to pójdziemy na lody. Albo do kina. Bardzo za Tobą tęsknię.
Całuję Twoja Pippi

Drogi Tato!
Tęsknię za Tobą, dlatego że nie mam z kim wariować. (…) Jak wrócisz to wyjedziemy do zoo i na lody, poudajemy małpy i wskoczymy do klatki goryla. Dzisiejszego dnia skakałam po dachach i wyobraź sobie, że spadłam z najwyższego dachu i się trochę połamałam i płakałam. Serdecznie Cię pozdrawiam i czekam na Ciebie.
Z poważaniem
Pippi Pończoszanka

Kochany Tato,
Jak Ci mija podróż? Bardzo za Tobą tęsknię. Kiedy się spotkamy? Poznałam koleżankę i kolegę. Mam małpkę, Pana Nilsona i konia Zdzisława. Jak wrócimy możemy iść do cyrku, paku jurajskiego, pojeździć konno. Byłam ostatnio u fryzjera, ale wkręcił mi włosy w suszarkę i teraz mam dwa warkoczyki po bokach. Brakuje mi tego, kiedy nosiłeś mnie na baranach.
Kocham i Cię i tęsknię
Pippi

poniedziałek, 15 lipca 2013

PODZIĘKOWANIA



Szanowni Państwo,

chciałbym na Państwa ręce złożyć moje podziękowanie za spektakl Pippi Pończoszanka.

Mam 35 lat i na spektakl poszedłem z dziećmi. Dzieci oczywiście były zachwycone, ale ja sam dawno tak się nie bawiłem, a chyba nigdy wcześniej nie miałem możliwości, aby samemu poczuć się jak dziecko.

Jestem też pod ogromnym wrażeniem wszystkich aktorów Waszego Teatru. Pomijając kwestię warsztatu, na której znam się średnio, zauważyłem jednak ich ogromne zaangażowanie i radość, jaką czerpali ze swojej pracy. Chyba dzięki temu każda z kreowanych postaci była niesamowicie prawdziwa. Aż nie chciało się wychodzić.

Ukłon także w stronę pomysłodawcy całego projektu, który wraz z aktorami, Państwa pomocą i wszystkich innych pracowników, stworzył rzecz naprawdę niesamowitą, która może zmieniać świat.

W życiu mojego miasta to był wspaniały promyk radości w naszej codzienności.

Mając na uwadze wszystko co napisałem w w.w już przy długiej trochę wiadomości, jeszcze raz serdecznie Państwu dziękuję i życzę wszystkim Państwu jeszcze więcej takich osiągnięć, które przyniosą też natychmiastową i oczekiwaną satysfakcję.

Sałusy
D.





Dziękujemy za szczerą refleksję na temat Pippi i zapraszamy w sezonie 2013/2014 do Łodzi na inne spektakle Pinokia :)

Zespół Teatru Pinokio w Łodzi

środa, 10 lipca 2013

ŚWIAT WEDŁUG NAJNAJA, czyli nasz korespondent z PIASKOWNICY


Próba prawie generalna

W piątek (5 lipca) spotkało mnie nie lada wyróżnienie. Wspólnie z dzieciakami z Brave Kids skorzystałam z zaproszenia i odwiedziłam Fundację Jaś i Małgosia. Cel wizyty numer jeden: zabawa z podopiecznymi Fundacji; cel numer dwa: prezentacja programu przygotowanego przez Odważne Dzieciaki. Wesołym, zielonym autobusem „Pinokia” przez ulice miasta mknęliśmy do siedziby Jasia i Małgosi i, bynajmniej, nie była to piernikowa chatka (no, to „mknę” tatuś kazał wziąć w cudzysłów – czytaj: „roboty drogowe”). Podróż wcale się nie dłużyła, wręcz czekaliśmy na kolejny pretekst do postoju, bo łodzianie niezwykle żywo i serdecznie reagowali na kolorowo poubieranych młodych aktorów-pasażerów autobusu, którzy nie szczędzili nadgarstków, entuzjastycznie machając. Na miejscu nasze pinokiowe „brave kids” i te „odważne dzieciaki” z Fundacji pokazały, że wszelakie ograniczenia to tylko sztuczna umowa dorosłych, dziecięcy świat nie tworzy map, na których są zaznaczone jakiekolwiek granice, a inność (różnorodność?) jest po prostu piękna. Aaa i jeszcze, próba prawie generalna finałowego spektaklu przygotowywanego przez Brave Kids zakończyła się spontaniczną owacją przeuroczej widowni.



Pippi, czyli czekając na tatusia…

Zawsze czekam na sobotę i faktu tego nie zmieni cotygodniowy rytuał sprzątania. To dzień, gdy nikt się nie śpieszy, rodzice są w domu, a w perspektywie niedzielny obiad u babci i dziadziusia oraz popołudniowe spotkanie z Anią i Mają. Tym razem na sobotę czekałam „tym bardziej” (6 lipca). Wiedziałam, co mnie czeka. Nie na darmo podglądałam próby Brave Kids i przed lustrem ćwiczyłam artystyczne wytykanie języka rodem z plakatu „Pippi Pończoszanki”. Dotarcie do łódzkiego Ogrodu Botanicznego nie stanowiło problemu (Odważne Dzieciaki przetarły szlaki, odwiedzając we wtorek pobliski Aquapark „Fala”), a zlokalizowanie niebieskiego namiotu cyrkowego – to już zupełna bułka z masłem. „Pinokio” przyzwyczaił do tego, że poważną przestrzeń teatralną można potraktować z lekkim przymrużeniem oka. Pomieści ona w sobie arenę cyrkową, salę koncertową, plac zabaw, a foyer (hi hi!) zamieni się w zielone alejki parkowe. Namiot szturmowały tłumy widzów i… komarów (nie tylko ja czekałam na tę sobotę). Pokaz rozpoczęły Odważne Dzieciaki – mnie nie zaskoczyły, wiedziałam, co potrafią. Innych chyba tak – wstawali z miejsc, fotografowali, śmiali się klaskali, z uznaniem kiwali głowami (znacie to takie dorosłe, poważne „mhy mhy”). A później już świetnie znany wszystkim dzieciom przeuroczy rudzielec, który pewnie nie tylko mnie inspirował do eksperymentów z fryzurą. Mimo że nikt nie wymagał kindersztuby („to jest słowo obce i niezrozumiałe, dlatego dzieci go nie znają wcale”), kilkakrotnie wyrwało mi się uciszające (niezdyscyplinowanych dorosłych): „ciiii!”. Bałam się, że mogę uronić coś z tego, co dzieje się na scenie-arenie-sali koncertowej. A działo się, działo. Jakby ekstrawagancji Pippi było komuś mało, mógł popatrzeć na żonglerkę (naleśnikami), akrobacje na trapezie (jakie to piękne i wzruszające było, też tak chcę!), arsenał „clownich gagów” (czemu one zawsze jednakowo śmieszą?) i koziołki-fikołki („nie powtarzać mi tego na trzepaku, proszę”). Można było i pośpiewać i poskakać na skakance (by zejść na „wielozadaniową powierzchnię sceniczną”, tak jak zrobił to przesympatyczny wolontariusz Janek i „odważne dzieciaki” z Laosu, nie starczyło mi odwagi, czyżby trema?). Myślę, że przy odrobinie uporu, można by dołączyć do zespołu na scenie i zagrać z nim choćby na nosie. A Pippi (Pippilotta Wiktualia Firandella Złotomonetta Pończoszanka)? Nie tylko grała na nerwach nachalnym edukatorom („na święte zasady nie ma rady”, a przecież „dziecku trzeba (s)pokój dać”), ale i wzruszała szczerą tęsknotą za zmarłą mamusią, nieobecnym tatusiem („A gdy dziecko tęskni, pękają serca motyli”). Samotność Pippi była dotkliwa tylko z zewnątrz, są wokół niej przyjaciele, jest z nią ocalający świat (ogród? botaniczny? egzotyczny?) ponadprzeciętnej wyobraźni, który – chyba (na pewno i mimo wszystko) – jest zasługą (tylko  pozornie) nieobecnego tatusia. Kapitan Pończocha pojawia się w finale nader spektakularnie… ale o tym sza. A tak z niezupełnie innej beczki, pewnie niektórzy z Was już śledzą marszrutę cyrkowo-teatralnej trupy „Pinokia”, by osobiście podejrzeć, co w Willi Ślicznotce piszczy i skorzystać z poprzedzających widowisko warsztatów (coś dla przyszłych kaskaderów, gwiazd estrady, sceny i szklanego ekranu). I Ci właśnie wiedzą, co robią! Lato w teatrze? Czemu nie!



 
Oula! O la la la!

Oula jest liderką grupy Brave Kids z Laosu. Ma buzię jak porcelanowa laleczka, kruczoczarne włosy, orzechowe oczy i subtelny uśmiech, który, poczynając od kącików ust, rozlewa się po całej twarzy. Wygląda jak najprawdziwsza azjatycka księżniczka. Nigdy, co prawda, takiej nie widziałam, ale jestem pewna, że musi być podobna do Ouli (zresztą pokażcie mi lepszą!). Oula potrafi z kawałka papieru wyczarować kukiełkę-przytulankę czy portret origami a ze starej gazety torbę na zakupy, która przy niewielkim  brokatowym „tuningu” może pełnić rolę wizytowej kopertówki (takiej co to można z nią do teatru albo cyrku, na premierę „Pippi” na przykład). Garść gumek recepturek zamieni w „wielofunkcyjne akcesorium do zabaw wszelakich”, a z papierowego sznurka stworzy ekstrawagancką biżuterię. Pięknie tańczy, śpiewa, a w głowie ma chyba bezdenną szufladę pełną pomysłów na atrakcyjne spędzenie czasu. Mówi niewiele, ale za pomocą gestu i tego czarującego uśmiechu objaśni nawet najtrudniejszy instruktaż gry czy skomplikowaną choreografię. Sprawi, że niestraszne nawet najwyższe huśtawki czy najbardziej strome zjeżdżalnie. Jest wyjątkowa… a piszę o niej nie dlatego, że rozpieszczała mnie na placu zabaw i zrobiła mi mój pierwszy prawdziwy (laotański) makijaż (no może troszkę dlatego), ale ponieważ bardzo za nią tęsknię. Odważne Dzieciaki wyjechały z Łodzi. See you later!



                               Z najnajowym pozdrowieniem – Wasz korespondent Hell-enka

wtorek, 2 lipca 2013

ŚWIAT WEDŁUG NAJNAJA, CZYLI NASZ KORESPONDENT Z PIASKOWNICY

Hell-ena w Helenowie a Odważne Dzieciaki w Pinokio
 
Pora zacząć od remam… renam… remanentu (czyli, krótko mówiąc, posprzątania piaskownicy). Mimo że Karuzela łagodnie wyhamowała, Pinokio nie przestał kręcić! Nie wiem, czy to kwestia pogody, czy ekologicznych zamiłowań - teatr wyszedł w plener, opanowując łódzkie parki (w jednym to nawet rozbił obozowisko), a foyer (ha, bezbłędnie, bądź dumna mamusiu) i przyległości przejęły Odważne Dzieciaki. 

Najpierw – w noc (wieczór?) świętojańską swój drobniutki nosek (bo przecież Pinokio nie kłamie!) wściubił do Helenowa. Spryciula nieźle wykombinował, że jeśli noc najkrótsza, to nie warto mrużyć oczu. Mam nadzieję, że choć on nie stracił szansy na kwiat paproci. Nie wiem, czy puszczał wianki, bo do zmroku nie dotrwałam (tatusiu, godzina dobranocki to jawne nieporozumienie!), ale na pewno puszczał oko do wszystkich, którzy lubią Tuwima. Było etno, eko i retro (znaczy że dla babci i dziadziusia też). Kwiatu paproci nie znalazłam (już nie wiem, czy przez rodziców czy dobranockę), ale pławiłam się w morzu – rozrzuconych tu i ówdzie – pachnących płatków. Odtąd „Kwiaty polskie” (w tym wydaniu Pinokio zupełnie na poważnie) będą mi się kojarzyć z zapachem piwonii. Głos gwizdka i czarny melonik, natomiast, skojarzę jako wezwanie… na Tuwima dla dzieci czytanie (proszę, proszę w Rok Tuwima każdy łodzianin staje się domowym, a raczej parkowym, wierszokletą). Happening teatru Pinokio był happy i – na wskroś – scenografii i kostiumom aktorów pokazał, że Tuwima nie da się zaszufladkować. Kto nie był, nie widział: do teatru Pinokio na „Tuwimki” marsz! 



A w budynku teatru oblężenie, gwar i twórcza (wy-twórcza atmosfera). Wieża Babel? Odważne Dzieciaki z Gruzji, Izraela, Laosu i Rumunii (kolejność alfabetyczna) pokażą, że wspólne budowanie nie musi kończyć się fiaskiem, a mowa ciała i uśmiech łamie wszystkie bariery językowe. Dzieciaki są suuuuppppeeeerrrr! Mimo że wakacyjna laba: uczą się i uczą innych, bawią się i bawią innych. Roześmiani, otwarci, o imionach jak magiczne zaklęcia, chcą poznać Łódź i polską gościnność, równocześnie pokazując wyjątkowość swojego kraju. Tańczących widziałam ich już dwukrotnie. W pięknych strojach, wymownych gestach przypominali postaci z ilustracji egzotycznych legend. Wcześniej czasami dziecięco niesforni, żywiołowi, czasami nieśmiali – na scenie zamieniali się w dumnych, skupionych i profesjonalnych artystów. Giorgio, Aslan czy Spiro przy dźwiękach muzyki, która przywołuje dalekie lądy, marzenia i nieziemskie fantazje, zamieniają się nie do poznania, przywodząc na myśl baśniowych bohaterów z różnych krańców świata (nic dziwnego, że w domu zażyczyłam sobie oglądanie mapy, bo czy to możliwe, żeby podróż z Laosu trwała aż trzy dni?). Tygiel kultur, mieszanka języków i wielka wzajemna sympatia Odważnych Dzieciaków eksplodowała, gdy podczas obiadu odśpiewali w sześciu językach (angielski, gruziński, hebrajski, laotański, polski, rumuński  - kolejność alfabetyczna) urodzinową piosenkę dla świętującej swój jubileusz Biance z Rumunii (Sto lat Bianca!).



I co te dzieciaki jeszcze zmalują? Zobaczymy! Po „Pipi” (6 lipca – Ogród Botaniczny) – o ile zdążymy odebrać bezpłatne wejściówki w „Pinokio”. Halo halo, czy ktoś mnie słyszy, ja rezerwuję (dla ani i Mai też)!

 
                               
 Z najnajowym pozdrowieniem – Wasz korespondent  Hell-enka

poniedziałek, 1 lipca 2013

PIERWSZY TYDZIEŃ BRAVE KIDS OKIEM WOLONTARIUSZY



Za nami pierwszy tydzień Festiwalu. Praca z dzieciakami z Brave Kids okazała się niecodziennym doświadczeniem dla nas wszystkich.

Dzień 1. (25.06)
na początku wszyscy staraliśmy się lepiej poznać i jak najwięcej  o sobie dowiedzieć. Rozmowa z dorosłymi nie stanowiła problemu, jednak znalezienie kontaktu z dziećmi, które nie mówią po angielsku ani w żadnym języku poza swym ojczystym, było prawdziwym wyzwaniem. Z początku nie było łatwo – wszystkie 4 grupy zdawały się separować od pozostałych – jednak z czasem, po wspólnych warsztatach i posiłku (przygotowana specjalnie z myślą o dzieciach zupa truskawkowa nie przypadła do gustu naszym małym gościom...), wszystko zaczęło iść w dobrym kierunku.
Wieczorem Ayman, tancerz i lider grupy z Izraela, opowiedział nam o sobie, o swej karierze, o pracy z nastolatkami oraz o swym kraju.



Dzień 2. (26.06)
środa była ważnym dniem dla naszych podopiecznych. Od samego rana mali Artyści pod okiem opiekunów szlifowali swe choreografie, by po południu móc je zaprezentować szerszej publiczności – dzieciom z łódzkich przedszkoli i szkół. Na pokazie pojawili się też przedstawiciele mediów, dzięki czemu dzieciaki zagościły w lokalnej telewizji i prasie, co wywołało ogólną radość w załodze Brave Kids.
Posiłek zjedliśmy w restauracji Tari Bari, do której musieliśmy dotrzeć w niezbyt sprzyjającej aurze – było zimno i padał silny deszcz. To jednak nie popsuło humoru małym Artystom, którzy jak zwykle tryskali energią. Niezwykle budującym dla nas obrazkiem był widok dzieci z różnych krajów idących pod jedną parasolką :) Dzięki temu ostatecznie doszło do przełamania lodów, mimo barier językowych.





Dzień 3. (27.06)
dzień zaczęliśmy jak zwykle od warsztatów dla dzieci, prowadzonych przez polskich liderów. Korzystając z pięknej pogody w przerwie wybraliśmy się do pobliskiego parku, gdzie maluchy mogły skorzystać z placu zabaw i choć przez chwilę zaczerpnąć świeżego powietrza. Trener z Izraela, Ayman pokazał nam także kilka elementów jogi, i tak, wyciszeni a zarazem pełni energii, wróciliśmy do dalszych aktywności.
To nie był jednak koniec „fizycznych” atrakcji dla dzieci. Po obiedzie udaliśmy się do centrum Carnival, gdzie nasi podopieczni pod okiem Justyny i Artura mogli wypróbować swych sił w jeździe na monocyklu, w chodzeniu na szczudłach czy akrobatyce na chustach. Radości nie było końca, a nawet okazało się, że część dzieci wykazuje pewne zdolności związane z aktywnością cyrkową... :)
Wieczorem swą prezentację przedstawiła Ruxandra z Rumunii, która opowiedziała nam o swym kraju, o tym czym się zajmuje, prezentując przy tym zdjęcia.




Dzień 4 (28.06)
po lunchu liderzy zagraniczni mieli okazję odbyć krótką wycieczkę by bliżej poznać nasze miasto. Razem z Olą zabrałyśmy ich na Księży Młyn, zapoznając ich przy okazji z historią przemysłowej Łodzi. Stamtąd zawędrowaliśmy do Parku Źródliska, który niezwykle spodobał się naszym gościom. Udało nam się również zajrzeć na moment do Palmiarni, w której liderzy czuli się niemal jak w domu – Oula pozowała do zdjęć przy bananowcach, które na co dzień spotyka w Laosie, zaś Ayman zwrócił uwagę na specyficzny klimat podobny do tego, jaki panuje w Izraelu.
Na koniec dnia swe wystąpienie mieli Bryan i Laila, amerykańscy lekarze mieszkający w Laosie. Poznaliśmy wzruszającą historię ich pracy, a właściwie pasji, z jaką ją wykonują w ubogiej wiosce, z której podróż do Łodzi zajęła im 3 dni.


Ewelina Gołdyń